W poniedziałek pachnąca curry potrawa z Indii. We wtorek kuchnia chińska. W środę egzotyczna potrwa u Taja. W czwartek kulinarna wyprawa do Włoch. W piątek czas na zabawę – zupa afrykańska z dużą ilością chilli, jedzona rękami przy pomocy jamu. W sobotę coś z kuchni arabskiej. W niedzielę powrót do korzeni – polski barszcz i pierogi, popijane kompotem. Mieszanina zapachów i smaków, multikulturowa, jak i sama Wielka Brytania. A gdzie w tym wszystkim odnaleźć można czas i miejsce w żołądku na tradycyjne potrawy brytyjskie? I czy w ogóle istnieje coś takiego?