Do góry

„Poszczególne narody mają tendencję, by pielęgnować swój ból” (wywiad)

„Czytelnikowi na Zachodzie najtrudniej zrozumieć kontekst kulturowy. To, że pochodzę z Ukrainy, ale jestem polską pisarką, piszę po polsku” – opowiada Żanna Słoniowska, laureatka nagrody Conrada dla najlepszej debiutantki roku 2016, autorka przetłumaczonej na angielski, francuski i niemiecki powieści o Lwowie „Dom z witrażem”. O ukraińskie i polskie spojrzenie na Lwów, silne kobiety w Związku Radzieckim oraz przedstawianie polskiej historii czytelnikom na Zachodzie, pytamy przy okazji wizyty Żanny na spotkaniu autorskim w Edynburgu.

Żanna Słoniowska. Spotkanie autorskie we Wrocławiue, 2016 rok. Fot. Rafał Komorowski

Twoja książka jest osadzona w polsko-ukraińskim kontekście. Mimo to odniosła sukces międzynarodowy, została przetłumaczona na pięć języków. Promuje wręcz naszą historię na Zachodzie. Czy zagraniczni czytelnicy rozumieją tę historię?

Sama byłam bardzo zaskoczona życiem po życiu tej książki, moje ambicje nie sięgały dalej niż wydania jej w Polsce. We Francji ta książka jest opisywana jako „podręcznik historii Ukrainy”.

Natomiast kiedy została przetłumaczona na języki zachodnie, pomyślałam, że widocznie opowiada historie uniwersalne, wielu czytelników czyta ją na poziomie mikrohistorii. Chociaż z drugiej strony muszę przyznać, że we Francji ta książka jest opisywana jako „podręcznik historii Ukrainy”. To dla mnie wielkie zaskoczenie, takich ambicji zdecydowanie nie miałam.

Bohaterkami Twojej powieści są cztery kobiety z czterech różnych pokoleń, z pochodzenia Polki mieszkające we Lwowie. I w wielu recenzjach pojawia się stwierdzenie, że to właśnie Lwów jest prawdziwym bohaterem książki. Sama mówisz, że zakochałaś się w tym mieście pierwszą miłością.

Przez lata zajmowałam się historią Lwowa, kolekcjonowałam ustne przekazy mieszkańców, którzy pamiętają jego dawne dzieje. Zauważyłam, że poznałam kilka wersji miasta, szczególnie jeśli chodzi o jego historię dwudziestowieczną. I te wersje nie łączyły się ze sobą. Poszczególne narody mają tendencję, by pielęgnować swój ból, a ignorować ból innych nacji. Spacerując ulicami miasta, jeżeli znasz jego historię, zwracasz uwagę na zupełnie inne elementy w zależności od tego, czy znasz wersję Polaków, Ukraińców, Żydów. Moją ambicją w książce było zatem połączyć tych kilka wersji historii z pozoru nie do połączenia. Napisałam ją z myślą właśnie o polskim czytelniku. Z punktu widzenia Ukraińca, z czego zdałam sobie sprawę po przeczytaniu jej tłumaczenia na ukraiński, wiele opowieści jest oczywistych. To mieszkanie w Polsce i pisanie po polsku dały mi ten dystans, którego potrzebowałam, by napisać tę powieść. Za to jestem Polsce bardzo wdzięczna. „To mieszkanie w Polsce i pisanie po polsku dały mi dystans, którego potrzebowałam, by napisać tę powieść”

Na czym polegała specyfika pisania dla Polaków?

Z przyczyn, które dobrze rozumiem, w Polsce powstał mit polskiego Lwowa, miasta, które przestało istnieć w roku ‘44, kiedy armia radziecka wkroczyła tam po raz drugi. Rozumiem traumę ludzi, którzy musieli opuścić swoje ukochane miasto z dnia na dzień, rozumiem, że za PRL-u nie mogli o tym mówić. Ale jednak kiedy 15 lat temu przeniosłam się ze Lwowa do Krakowa, musiałam się skonfrontować z tym, że pochodzę z miasta, które zdaniem niektórych przestało istnieć. A ja byłam dowodem, że jednak było inaczej. Czasem polska historia jest w nim niewidoczna, jakby w podziemiu, ale jest.

Co najtrudniej zrozumieć odbiorcy na Zachodzie?

Kontekst kulturowy. To, że pochodzę z Ukrainy, ale jestem polską pisarką, piszę po polsku. Jak wspominam do tego, że moim pierwszym językiem jest w zasadzie rosyjski, to wszystko się komplikuje jeszcze bardziej. Na jednym spotkaniu w Paryżu, na którym długo to wszystko tłumaczyłam, pod koniec ktoś mnie spytał, czy książka była już tłumaczona na polski… „Samo zawieszenie między granicami, tożsamość lokalna, tożsamość narodowa złożona z kilku elementów, to nie jest koncepcja obca na Zachodzie”

Ale przecież samo zawieszenie między granicami, tożsamość lokalna, tożsamość narodowa złożona z kilku elementów to nie jest koncepcja obca na Zachodzie. Chorwaci mieszkający w Berlinie, Polacy mieszkający w Szkocji, doskonale to rozumieją.

Na spotkania za granicą przychodzi Polonia?

Bardzo różnie. W Paryżu mój wydawca francuski wręcz zabrania mi chodzić na spotkania dla grup mniejszościowych, np. do polskiej księgarni czy do ukraińskiej ambasady. Nie chce, by mnie zaszufladkowano. W Londynie do British Library przyszło z kolei sporo ludzi o polskim pochodzeniu. Zdarzają się osoby, które chcą opowiedzieć o własnych historiach rodzinnych, o tym, że ojcowie przybyli do Wielkiej Brytanii z Armią Andersa. Z kolei na spotkanie w Oksfordzie przyszli nie Polacy, a lingwiści i filolodzy. Pytali mnie o języki.

Niektórzy mówią, że jednym z bohaterów książki jest też język polski w Twoim wydaniu: śpiewny, oniryczny. Jakie znaczenie miał tu fakt, że polski nie jest Twoim pierwszym językiem?

Polski jest mi bardzo bliski, moja babka była Polką. Ale nie chodziłam do polskiej szkoły, nie czytałam dużo polskiej literatury w oryginale, nie przesiąkłam polską formą. Mam dzięki temu inne podejście do polszczyzny. Używam niektórych słów zgodnie ze znaczeniem, ale inaczej niż się przyjęło.

Ważnym wpływem była też dla mnie ukraińskie śpiewy ludowe. Na Ukrainie wciąż się dużo śpiewa, więc i język jest bardziej śpiewny.

Czy pojawiają się próby zaklasyfikowania Twojej powieści jako literatury kobiecej? W Związku Radzieckim to kobiety były silne. Mężczyzn nie było

Dopiero po napisaniu jej i po opiniach dowiedziałam się, że napisałam książkę o kobietach. Sądziłam, że piszę po prostu o interesujących ludziach. Wydaje mi się też, że taka była specyfika życia w Związku Radzieckim. To kobiety były silne. Mężczyzn nie było, bo albo zginęli, albo trafili do więzienia, albo, jak dziś byśmy powiedzieli, cierpieli na depresję i alkoholizm. Kobiety pracowały i wychowywały dzieci, snuły opowieści. To było naturalne pisać właśnie o nich.

Mimo że posługujesz się piękną polszczyzną, to w rozmowie wyraźnie słychać twój akcent. Jak się mieszka w Krakowie mówiąc z akcentem ze Wschodu?

W pierwszych latach w mieście byłam bardzo sfrustrowana, że każdy mi na to zwraca uwagę, myślałam, że się tego akcentu pozbędę. Przez jakiś czas myślałam o tym, czy nie zacząć nad nim pracować, jak robili niektórzy moi znajomi. Ale potem pomyślałam: po co, niech będzie.

Z drugiej strony, kiedy te 15 lat temu przeprowadzałam się do Krakowa, to tych Ukraińców w Polsce nie było aż tak wielu. To się zmieniło w ciągu ostatnich dwóch lat. W sklepie obecnie najprawdopodobniej co drugi sprzedawca jest z Ukrainy. Moim zdaniem za mało się o tym w Polsce mówi. Jeśli oni zostaną, to za 10-15 lat to nie będzie już ta sama Polska zmieni się nie do poznania. Brakuje debaty społecznej na ten temat. W sklepie obecnie najprawdopodobniej co drugi sprzedawca jest z Ukrainy. Moim zdaniem za mało się o tym w Polsce mówi.

Odczuwasz osobiście tę różnicę? Właśnie o tym ma być twoja nowa książka.

Bohaterami nowej książki będą Ukraińcy mieszkający w Krakowie. Nie mogę opowiedzieć o niej więcej, bo ona dopiero powstaje.

Powiedziałabyś sama, że jesteś Polką, Ukrainką?

Jestem lwowianką. Mam korzenie i polskie i ukraińskie. Ale jestem otwarta też na inne tożsamości. Powiedziałabym, że mam tak zwane szemrane pochodzenie.


O rozmówczyni

Żanna Słoniowska (fot. Agnieszka Skawiańczyk) – urodziła się w 1978 roku we Lwowie. Jest dziennikarką i tłumaczką. Mieszka w Krakowie. Wygrała pierwszą edycję konkursu wydawnictwa Znak na najlepszą powieść debiutancką; nagrodą była publikacja książki „Dom z witrażem”. W 2016 roku książka była także nominowana do nagrody literackiej Nike oraz zdobyła nagrodę Conrada dla najlepszego debiutu. Po angielsku jej książka ukazała się w 2017 roku w tłumaczeniu Antonii Lloyd-Jones jako „The House With the Stained Glass Window”.


Czytaj także na Emito.net:

Katalog firm i organizacji Dodaj wpis

Komentarze 8

pozyczona
11 711
pozyczona 11 711
#129.05.2018, 15:43

No I ja dalej nie wiem "Co Zachod wie o Lwowie?", jakis taki niespojny ten tytul z trescia….

Profil nieaktywny
izabelinda35
#229.05.2018, 18:55

Lwów mam w nosie. Jedyne co mnie wkurza to ten kresowy zaśpiew i ci debile od Szczepka i Tońka. Dlatego chociażby z tego powodu cieszę się, ze to miasto nie jest w granicach Polski.Nie czuję żadnego Lwowa choć-żem Polak

pozyczona
11 711
pozyczona 11 711
#329.05.2018, 19:21

Lwow jest bardziej polskim miastem niz, wszystkie Szczeciny, Gdanska I Wroclawie razem wziete…..

pozyczona
11 711
pozyczona 11 711
#429.05.2018, 19:24

Przed wojna ludnosc ukrainska stanowila 7.8 % ludnosci Lwowa, miasto uniwersyteckie, trzecie co do wielkosci w przedwojennej Polsce, centrum nauki I kultury, promieniujace na cala wschodnia Polske….

Profil nieaktywny
izabelinda35
#529.05.2018, 20:50

Czy jest jakaś większa różnica, czy go będziemy mieć czy nie, oprócz dumy i samozadowolenia?Lwów jest ukraiński i koniec.

pozyczona
11 711
pozyczona 11 711
#629.05.2018, 20:53

Jak najbardziej, roznica by byla, ale w tych warunkach geopolitycznych I ewentualnej rewizji granic to jest nie do pomyslenia….

marzmy1981
78 452
marzmy1981 78 452
#730.05.2018, 09:12

Lwow BYL polskim miastem, jednym z wazniejszych, w swoim czasie. Polska wyspa na ukrainskim morzu. teraz to juz przeszlosc niestety i nie ma co plakac nad rozlanym mlekiem.

Heniek_Lejer
460
#830.05.2018, 14:45

Co Zachód wie o Lwowie?

tyle samo co ja o napietej sytuacji w Nebrasce

http://netnebraska.org/article/news/1128151/views-whiteclay-mixed-year-a...