Czasami żałuję, że w polskich "niby pubach" nie przyjęła się tradycja last orders, czyli dźwięk dzwonu przypominający, że to czas na zamówienie ostatnich drinków, bo zbliża się czas zamykania pubu. Wówczas każdy klient – pod warunkiem, że nie uprawia binge drinking – w cywilizowany sposób opuszcza pub i udaje się do domu. O ile jest to milsze niż nagle pojawiający się barman przy stoliku, który rzucając rachunkiem na stół informuje, że już podlicza kasę i trzeba jak najszybciej zapłacić i się ulotnić.