Piątek, godzina 17, bar na Canary Wharf w Londynie zaludnia się w ciągu kilku minut. Szanse, aby usiąść przy prywatnym stoliku są nikłe, to jednak nikogo nie zniechęca.
Dla londyńczyków piątkowa wizyta w pubie to punkt kulminacyjny tygodnia, nawet jeśli trzeba pić na stojąco, stawiać kufle na wspólnym stole lub nie stawiać ich w ogóle. Tłum w barze przepycha się i przekrzykuje.
Milczenie nie jest dla londyńczyków złotem, jest bowiem temat, który niczym chipsy o smaku octu i soli, przy piwie jest nieodzowny. Tym tematem jest praca.