Na poczatku swojej, ze tak powiem kariery w UK robilem w ciastkach, pol obsady niespikajacy Polacy, ja tez wtedy kiepsko ale mialem angielski w lyceum no to cos tam czytalem I piate przez dziesiate rozumialem I dlatego bylem wyrzutkiem, nikt nie chcial ze mna lunchu jesc a ze Szkotami mi bylo nie po drodze, traume mam do dzisiaj …;)
#379:
Nie odczuwam potrzeby waflowania się z tutejszą Polonią, nawet podczas posiłku. Daleko jej do szkockiej, nawet tej bardzo nieogarniętej.
Zresztą z racji charakteru mojej pracy nie pałają do mnie miłością, sam nie mam zbyt wielu okazji do kontaktów innych niż służbowe i jestem z tego bardzo zadowolony.
W sumie jedyne teksty w języku polskim to ta kartka powyżej, oraz zakaz ćpania wiszący w jednym z kibli. ;P
#367 zbytnik, tez sie nad tym zastanawiam. Dlaczego nie np. patyczki do uszu? Z poczatku myslalem, ze to polski atawizm - komuna, stan wojenny itd. Ale wchodze do swojego Lidla - nie ma. Kumpela z Australii pisze, ze u nich tez nie ma. Moze czlowiek ma jakis gen, ktory odpala sie w sytuacjach kryzysowych i powoduje wewnetrzny przymus kupowania srajtasmy...?
Ze swoja przychodnia mam kontakt sporadyczny, czy raczej zaden (odpukac). Ale przez pare dni chodzilem z paskudnym przeziebieniem i w koncu zeszlo na oskrzela. Chcac nie chcac, dzwonie do przychodni, przekonany, ze dostane termin na przyszly tydzien. Termin byl za 2 godziny!
Co o tym myslicie, da sie jednak?