Stronę chciałem przerzucić. :p
Harrier, tak sobie wymyśliłem, że to mogłoby być coś dla ciebie, nawet jeśli gustujesz tylko w wiktoriańskich romansach (oraz w tych z lekarzami - co oczywiste, bo to wasza cecha p(ł)ciowa ;p ).
Zyta Rudzka. "Ten się śmieje, kto ma zęby". Ostatnia Nike (2023):
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5038965/ten-sie-smieje-kto-ma-zeby
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zyta_Rudzka
Sam "czytam" to w audiobooku (abonament empikowy), tzn. czyta za mnie Maria Maj:
https://www.filmweb.pl/person/Maria+Maj-304634
ale i dysponuję "nielegalem" do czytania - jakby co, to mogę wkleić całą książkę tutaj. ;p
Babka bawi się słowami tak, że nie da się tego opisać, a i humoru tutaj tyle, że wracając wieczorem do domu oglądałem się za siebie, bo było mi trochę łyso rżeć do siebie w głos. :p
Pierwszoklaśna rozrywka, chociaż w wersji audio musiałem najpierw przestawić nieco łepetynę, co zajęło mi bity w ciemię kwadrans. Dziwne to o tyle, że w wersji do psucia oczu książka płynie sama.
Tak sobie wymyśliłem, że to coś dla ciebie, bo Rudzka bliska ci jest językowo. ;)
Na pierwszą randkę chciał się przypodobać, a ubrał się obelżywie.
Odpucował się na biało. Szalik jak lejce, długi, cztery razy okręcony dookoła szyi, wiśniowy w podkowy złote. Przyszłam do sportowca, a tu, kurwa, alfons ze Skierniewic.
I do całowania.
Łapy przy sobie, zarządziłam.
Nie wiedziałam, czy się z nim zadać. Od namysłu usta przegryzłam, szminkę wyżarłam. Fiokowałam się będzie ze trzy godziny, nową torebkę kupiłam. Trwała by poszła na darmo, za długo trzymałam, końcówki spaliłam. Wtedy jeszcze nie umiałam przy swoich kudłach chodzić.
Patrzył na mnie jak pod słońce, taka mu byłam jasna. A jeszcze całkiem z ciemnych lat nie wylazłam. Niby na nogi stanęłam, robotę miałam, ale cała byłam w smutku umorusana.
A tu chłopisko zdrowe, młode konisko. Rży do mnie, łbem przewraca, szczęście chrzęści między zębami. Od radochy wszystko w nim chodziło. Zgrzał się, spocił, rękawy podwinął, koszulę rozpiął.
Patrzę, ten w sińcach cały. Jakby szambo na ciało wybiło.
Zobaczył, że po nim ślepię.
Pani Wero, fryzjerko, kochana. Ja jestem dżokej. Niech sobie pani nie myśli, że to patataj. My się często zabijamy. My do piachu, a konie na koninę. Po to białe portki, żeby krew szybciej zobaczyć.
Zaczął wyliczać. Pękła mu śledziona, obojczyk, goleń, stopa. Bark wybił. Zwichnął biodro. Nadgarstek wyleciał. Ząb. Palec od stopy ucięli.
Taki ze mnie kawaler. A żebra tak poharatane, że jakby się Bóg nie uparł – z żebra dżokeja ładnej baby nie zrobi.
Ja za bogiem nie jestem.
To się tylko tak gada.
Ja wiem, co gadam.
Nie odpyskował. Spojrzał na mnie po byku. Naciukał się moją urodą. Potulnej chabety nie chciał. Taka kobyłka jak ja najlepsza mu była.
Serce świerzbiło mu do mnie, ale pietra miał. Dżokej to był chłop pobełtany, jak gorzka wóda z oranżadą.
Czytalam w zachwycie!
Nie tylko jezyk mnie urzekl... z tych dodatkowych atutow: dobroc opryskliwa, wywarczana, w paskudnych dekoracjach ( np. scena, kiedy cerbera kaze babce wziac za darmo puszke farby do trumniakow i spadac, pamietasz?)...
Bohaterka swietna! Dzieki za rekomendacje, dolaczam sie entuzjastycznie :-)
Znaczy, że czytałaś? Eee... to juz nic nie polecę. :p
Nie wiem co pamiętam, bo zacząłem czytać-słuchać kilka godzin temu, wracając z moich pagórasów. Przymierzałem się od paru miesięcy, skończę najpewniej dopiero pojutrze.
Audiobooki mają to do siebie, że mogę je czytać w pracy, z czego korzystam nader chętnie, dzięki czemu książka w abonamencie empiku kosztuje mnie dosłownie grosze bo mielę ich naprawdę dużo, ale szkoda mi tej lektury na choćby tylko drobną chwilę nieuwagi. :)
A to sorki, wymazuj z pamieci, co tam opowiadam Ci do przodu, my bad!
Audiobooki fajne, z tym ze ja w dziwackim tempie i ukladzie zwykle czytam, to papierowe sie lepiej nadaja. Z biblioteki to mialam w Polsce, zamawiane, bo kolejka byla. Ale jak nie ma mi kto pozyczyc, to usiluje z internetu czytac za free, bo ars longa, a emerytura krotka:-/
Dobranoc!
W każdym bądź razie jak już przestawiłem się na Rudzka Stajl -taki trochę oldskulowy, gdzieś tam zapachniało mi nawet starą Chmielewską, nie tyle gatunkowo, co z racji zażywania dość pospolitych onegdaj, a dziś zapomnianych już nieco słówek, które Joanna wplatała w tekst swobodnie i z wdziękiem- w międzyczasie oswoiłem uszy z głosem Marii Maj i gdy tak lazłem tym chodnikiem, uwalany w błocie po uszy jak edukator Czarnek, to naprawdę zdarzało mi się głośno zarżeć. :)
Jak w temacie