...Rozebraliśmy się do naga i poszliśmy w morze. Nikt nas nie mógł zobaczyć; ludzie spali już lub starali się usnąć, ciężko łapiąc powietrze, którego nie było, którego brakowało; tak jakby Bóg raz jeszcze chciał wypróbować swoją ziemię i ludzi tu żyjących. Czułem, jak pot spływa po mnie, jak drażni moją skórę; i zdawało mi się, że czułem go jeszcze w wodzie, kiedy płynąłem już obok Griszy; w ciemności i w wodzie nie przynoszącej ukojenia. Kończył się drugi dzień chamsinu...
(...) Oderwałem się od drzwi; przeszedłem przez jakąś niewidzialną ścianę gorąca; znów zabrakło mi tchu, znów serce moje przestało bić, ale nagle zerwał się świeży wiatr od morza i wszystko poruszyło się we mnie, ożyło; już teraz chamsin skończył się na dobre, jak w chwili, w której umarł On i w której począł żyć wiecznie - ziemia odetchnęła, poruszyły się drzewa, księżyc wypłynął spoza gorącej mgły i znów zobaczyłem swój cień - skręciłem więc na prawo, przestałem błądzić w mroku i poprzez to puste pole poszedłem wprost ku drodze do Haify.
Marek Hłasko 1962