zaawansowane szukanie
A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z Pozostałe
zaproponuj tytul piosenki
Wykonawca:
Tytuł utworu:
Zobacz poszukiwane teksty
Widziana: 183 razy
Piosenka: Roman Kostrzewski "Kijanka"
Teksty > R > Roman Kostrzewski > Kijanka
Dodaj teledysk
Tekst piosenki
Tłumaczenie
Pokaż tekst piosenki
Dodaj tłumaczenie
Woda jak morze, woda jak staw.
W kropli nasienie wężowy spław.
Dotykasz ovum, przenikasz go.
Musisz być pierwszy, reszta to błąd.
"Comein, comein"
Miesza się woda, miesza się kod.
Naprawdę razem ona i on.
I rośnie głowa i rośnie brzuch.
Mała kijanka, nie święty duch.
"Comein, comein"
Dziś poruszyłeś się - twój pierwszy ruch.
Dziś usłyszałeś krew, sercowy stuk.
Za miękką ścianą matczyna dłoń.
Pokaże palcem co, jak i skąd?
"Comein, comein"
Na szybach srebro, zimowa gładź.
Wnoszą do domu twój prawdziwy świat.
Pluszowe małpy, świnka i słoń.
A pod kołyską gumowy wąż.
"Comein, comein"
Wiosenna powódź, rozgrzany lód.
Księżyc odpływów, wędrujesz w dół.
Opuszczasz wodę - pierwotny staw.
Godzina zero, mierzymy czas.
"Comein, comein".
Lato
Czerwcowy świt.
Samotny rejs.
Leniwa łódź.
Tararam...
Za mną złoty łan
Dęby w knei, rudy kot
Takie tam, niby nic, ale łkam.
Już noc.
Zaklete see.
Fale między mną a mną
Zmów sobie "I'm all change"
Tararam...
Kochałem deszcz,
Mokry włos,
Dotyk jej dłoni.
Dawaj i bierz, tyłek wprzód, głowa wstecz.
Pożegnałem ją
Czarnolicy cień.
W sercu tyle gwiazd migoce, więc płynąłem tam
Bez miarki wody, bez kromki chleba
Poranny wzwód - cześć.
Tak minął rok
Walę w dym
Może sześć?
Kiedy rejs wbijam o kamień
Widzę piaszczysty ląd
Nogi muz tańczą okrakiem
Oczy skośnie się tlą.
Zatopiłem lęk zachodniego snu
Beczka prochu, lont.
Byłem jak szept, zapomnij.
Bum!
I widzę ją, dziecięcy śmiech.
Jedyny dom i wracam...lecz?........................................
z 'cyrografu' genialnego ludwika flaszena (story of my life, kurwa jego mac :/) :
'dawalem- wiec mi zabierano; bylem szczery- wiec mnie oklamywano; nie wyciagalem konsekwencji z uchybien, jakie czyniono mi na honorze- wiec potracano mnie i lzono dla zabawy; nie wymierzalem zemsty- wiec miano mnie za poczciwca, ktorym mozna manipulowac bez zadnych oznak czci, jaka przysluguje tym, co replikuja sila na sile; gdy bezkarnie przyjmowalem uderzenie w jeden policzek- bito mnie i w drugi, choc go nie nastawialem; w moim zmieszaniu na widok cudzej podlosci widziano tylko slabosc lub strach przed zdecydowana odpowiedzia; poniewaz nie dbalem o zewnetrzne oznaki godnosci, brano mnie za nic; poniewaz na nizszych nie spogladalem z gory, nizsi klepali mnie po ramieniu; bylem lagodny- wiec zadawano mi gwalt; lojany- wiec budujac na moim poczuciu solidarnosci, wykorzystywano mnie jako narzedzie cudzych interesow; poniewaz nie uzywalem klow ani pazurow, podniecalem drapieznosc innych. po moich cnotach piela sie w gore nieprawosc...'
DEZYDERATA
Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy.
O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie ze wszystkimi.
Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoja opowieść.
Unikaj głośnych i napastliwych - są udręką ducha.
Porównując się z innymi możesz stać się próżny i zgorzkniały, bowiem zawsze znajdziesz lepszych i gorszych od siebie.
Niech twoje osiągnięcia zarówno jak plany będą dla Ciebie źródłem radości.
Wykonaj swą pracę z sercem - jakakolwiek byłaby skromna, ją jedynie posiadasz
w zmiennych kolejach losu.
Bądź ostrożny w interesach, na świecie bowiem pełno oszustwa.
Niech Ci to jednak nie zasłoni prawdziwej cnoty; wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów
i wszędzie życie pełne jest heroizmu.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia.
Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa.
Przyjmij spokojnie co Ci lata doradzają z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości.
Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu.
Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.
Obok zdrowej dyscypliny bądź dla siebie łagodny.
Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj.
I czy to jest dla ciebie jasne, czy nie - wszechświat bez wątpienia jest na dobrej drodze.
Tak więc żyj w zgodzie z Bogiem, czymkolwiek On ci się wydaje,
czymkolwiek się trudzisz i jakiekolwiek są twoje pragnienia, w zgiełkliwym pomieszaniu życia zachowaj spokój ze swą duszą.
Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach jest to piękny świat.
Bądź pogodny. Dąż do szczęścia.
Max Ehrmann
jakie to prawdziwe na emigracji :/
rozrywkowo - Boris Vian "Piana Zludzen"
Zatrzymali się przed kościołem. Czarna skrzynia została na samochodzie, podczas gdy oni weszli wziąć udział w ceremonii. Zakonnik z nadąsaną miną odwrócił się do nich plecami i zaczął kręcić się bez przekonania. Colin stanął przed ołtarzem, podniósł oczy: przed nim, przybity do ściany, wisiał Jezus na swoim krzyżu. Wyglądał, jakby się nudził, i Colin go zapytał:
- Dlaczego Chloe umarła?
- Ja nie biorę za to najmniejszej odpowiedzialności - odparł Jezus. - Może pogadamy o czymś innym.
- A czyja to sprawa? - zapytał Colin.
Rozmawiali bardzo cicho i nikt ich nie słyszał.
- W każdym razie, nie moja - rzekł Jezus.
- Zaprosiłem cię na mój ślub - przypomniał Colin.
- Był udany - rzekł Jezus. - Dobrze się ubawiłem. Dlaczego tym razem nie dałeś więcej pieniędzy?
- Nie mam ich już - powiedział Colin - a poza tym teraz nie jest to mój ślub.
- Tak... - rzekł Jezus.
Wyglądał na zażenowanego.
- To zupełnie co innego - powiedział Colin. - Teraz Chloe umarła. Nie podoba mi się pomysł z tą czarną skrzynią.
- Mmmmmmm... - mruknął Jezus.
Patrzył gdzieś w bok i wyglądał na znudzonego. Zakonnik wywijał grzechotką i wywrzaskiwał łacińskie wersety.
- Dlaczego sprawiłeś, że umarła? - zapytał Colin.
- Och...! - zawołał Jezus. - Daj już spokój.
Szukał wygodniejszej pozycji na swoich gwoździach.
- Była taka delikatna - powiedział Colin. - Nigdy nie wyrządziła zła. Ani myślą, ani uczynkiem.
- To nie ma żadnego związku z religią - wymamrotał Jezus, ziewając.
Potrząsnął lekko głową, żeby zmienić nachylenie swojej korony cierniowej.
- Naprawdę nie wiem, co takiego uczyniliśmy - rzekł Colin. - nie zasłużyliśmy na to.
Spuścił oczy. Jezus nie odpowiedział. Colin podniósł głowę. Pierś Jezusa unosiła się delikatnie i miarowo, jego rysy wyrażały całkowity spokój, oczy miał zamknięte i Colin słyszał, jak z jego nozdrzy wydobywa się cichy pomruk zadowolenia, jak u nażartego kocura. W tym momencie Zakonnik przeskakiwał z nogi na nogę, dął w tubę i ceremonia się kończyła
z dedykacja dla naczelnego celebrita i ulubienca gawiedzi- bajka kolakowskiego o garbach ;)
'Kiedy Ajio, kamieniarz, pracujący przy budowie dróg, zachorował na garb, zebrało się czterech lekarzy, aby radzić nad jego chorobą. Nie należy wcale przypuszczać, że w Lailonii zawsze tak się zdarzało, że ilekroć jakiś kamieniarz zachorował, zbierało się czterech lekarzy; nie, przeważnie nie zbierał się ani jeden. Tym razem było ich aż czterech nie dlatego, że Ajio zachorował, ani tym bardziej, że był kamieniarzem. Po prostu choroba Ajio była dziwna, a lekarze chętnie oglądają dziwne rzeczy, podobnie jak wszyscy ludzie. Dziwność choroby, z kolei, nie polegała na garbie, bo garb nie jest wcale dziwny, ale bardzo zwyczajny. Polegała na tym, że nie był to właśnie garb zwyczajny, ale garb-dziwoląg, garb-osobliwość, garb-jaki-tylko-raz-na-sto-osiem-lat-zdarza-się-w-całej-Lailonii-a-może-nawet-rzadziej. Mianowicie, garb, rosnąc i pęczniejąc, zaczął obrastać w różne nadzwyczajne odrośle i rozgałęzienia, które z biegiem czasu jęły się upodabniać do różnych części ciała - rąk, nóg, głowy, szyi, brzucha i pupy. (Był to, trzeba dodać, tak zwany garb kryptogenny; nazwa ta oznacza pewną szczególną właściwość garbu, polegającą na tym, że lekarze nie mają pojęcia, skąd się wziął.)
Lekarze więc zebrali się i radzili nad tym, czy można uleczyć Ajio z garbu. Kiedy zebrali się razem w specjalnym gabinecie (Ajio był tam, oczywiście, nieobecny), jeden stary lekarz powiedział:
— Panowie, przyznajmy otwarcie, że medycyna jest bezsilna w tym przypadku. Sto osiem lat temu nasz wielki poprzednik, chirurg Głowa-biada opisał zupełnie podobny przypadek i też nie mógł go wyleczyć. A jeśli nie wyleczono tego garbu sto osiem lat temu, to tym bardziej, rzecz jasna, my go nie możemy wyleczyć. Wtedy bowiem ludzie byli mądrzejsi.
— A więc, co mamy robić? — spytał młody lekarz. - Musimy bowiem coś robić, inaczej będziemy uchodzić za nieuków.
— Jak to, co? — zdziwił się stary lekarz. — Leczyć chorego!
— Ale skoro nie mamy żadnych widoków...
— Leczenie chorego, drogi przyjacielu, nie ma nic wspólnego z widokami na uzdrowienie — powiedział lekarz starszy. -Jest to główna zasada naszej sztuki. Celem leczenia jest leczyć, podobnie jak celem śpiewania jest śpiewać, a celem grania - grać.
— Ja uważam, że moglibyśmy wyleczyć chorego częściowo -powiedział trzeci lekarz. - Mam na myśli, że nie możemy wprawdzie usunąć garbu, ale możemy przeszkodzić jego dalszemu rośnięciu; w tym celu trzeba garb włożyć w gips, wtedy nie będzie miał miejsca do powiększania się i zostanie, jaki był. A że ludzie sto osiem lat temu byli mądrzejsi niż dziś - to rzecz niepewna.
— Ja uważam to za oburzające - krzyknął czwarty lekarz. — Skoro nie możemy wyleczyć garbu całkiem, stanowczo nie powinniśmy w ogóle go leczyć!
— Ależ dlaczego?
— Przecież to jasne! Właśnie dlatego, że nie można go wyleczyć.
— Całkiem nie można, ale można częściowo.
— To znaczy, że nie można. Garb i tak zostanie, więc nie powinniśmy się łudzić, że można go wyleczyć.
Lekarze debatowali w ten sposób bardzo długo. Tymczasem garb rósł i rósł coraz szybciej. Różne części ciała, które z niego odrastały, formowały się coraz wyraźniej i nabierały kształtów. Głowa garbu zaczęła porastać włosami, pojawiły się oczy, uszy, nos i usta; ręce wydłużyły się, a nogi niebawem sięgnęły ziemi. Ani się obejrzano, jak z garbu zrobiła się pełna postać ludzka. Postać ta, był to po prostu drugi Ajio, kubek w kubek podobny do pierwszego. Był przyrośnięty do pierwszego Ajio plecami, a poza tym wyglądał dokładnie tak samo jak on. Od razu też zaczął mówić.
Pierwszy Ajio, ten właściwy, od początku martwił się swoją chorobą, bo nikomu nie jest przyjemnie z garbem. Kiedy jednak zobaczył, że wyrósł mu na plecach jego własny sobowtór, Ajio był naprawdę przerażony i nie wiedział, co ma robić. Ajio był to człowiek spokojny i rzetelny, sumienny robotnik, ogólnie lubiany i szanowany. Teraz, kiedy wyrósł mu sobowtór, ludzie nie mogli już odróżnić, który Ajio był pierwszy, a który powstał z garbu.
Ale, co gorsza, sobowtór okazał się wprawdzie zupełnie podobny do Ajio — tak że nawet własna żona Ajio nie mogła ich odróżnić - ale było to podobieństwo zupełnie zewnętrzne. Natomiast drugi Ajio miał zupełnie inny charakter niż pierwszy. Gdy tylko zaczął mówić, krzyczał i irytował się o byle co, i pomstował na wszystkich, a w szczególności na pierwszego Ajio. Nie chciał też wcale pracować, wszystkich obrażał i skarżył się, że pierwszy Ajio nie pozwala mu chodzić. Było to prawdą o tyle, że obaj byli zrośnięci plecami, a więc mieli nogi zawsze skierowane w przeciwną stronę i kiedy jeden szedł naprzód, drugi musiał posuwać się do tyłu. Było to niesłychanie niewygodne.
Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że drugi Ajio, kiedy tylko wyrósł zupełnie i kiedy już nie można go było odróżnić od pierwszego, zaczął głośno wołać, że on właśnie jest tym prawdziwym Ajio, tym, który był na początku, a tamten był właśnie tym garbem i w ogóle nie jest prawdziwym człowiekiem.
— Utnijcie mi ten przeklęty garb! - wołał wściekły do lekarzy i do kogo mógł. — Dlaczego mam wiecznie nosić na plecach tę wstrętną narośl! Co za nieuczeni ci lekarze! Nic nie umieją zrobić.
Znajomi, którzy spotykali Ajio, dziwili się. - Czy ty naprawdę jesteś Ajio? — pytali garbu, a garb wrzeszczał na cały głos: „Oczywiście, że jestem Ajio! A kim mam być! Co wy, oczu nie macie! Chyba widzicie, że jestem Ajio, znacie mnie przecież od lat! A tamto, to jest garb, który mi wyrósł. Takie nieszczęście!”
Znajomi na wszelki wypadek pytali jednak pierwszego, a więc prawdziwego Ajio, chcąc się dowiedzieć, czy się nie mylą: „A ty, kto właściwie jesteś?”
— Ja jestem Ajio - odpowiadał tamten, ale cicho, bo był człowiekiem skromnym i nieśmiałym.
Kiedy drugi Ajio to słyszał, wybuchał szyderczym śmiechem i głośno wykrzykiwał:
— Patrzcie go, garb chce być człowiekiem! A to ci heca! Nie, czegoś takiego jeszcze nie widziałem! Bezczelny garb chciałby wmówić ludziom, że wcale nie jest garbem! A czym jesteś, ty worku skórzany?! Ludzie kochani, przecież to się w głowie nie mieści! Garb mówi, że on jest Ajio! Nie, ja nie wytrzymam! Utnijcie mi ten garb, bo pęknę z oburzenia! Milcz, ty garbie parszywy! Ludzie kochani, nie dajcie mówić temu potworowi! I tak, na każde nieśmiałe odezwanie się Ajio, który rozpaczliwie zapewniał, że on jest tym Ajio prawdziwym, garb wybuchał stekiem obelg i wymysłów i tak głośno i tyle razy klął się na wszystko i przysięgał, że w końcu ludzie, nawet lekarze, nawet przyjaciele Ajio, nawet jego żona - wszyscy najpierw w ogolę potracili głowy, a wreszcie uwierzyli, że prawdziwy Ajio to ten, który głośniej krzyczy, że jest prawdziwym Ajio. Natomiast prawdziwy Ajio, coraz bardziej zrozpaczony i zalękniony, coraz bardziej niepewny, mówił jeszcze cichutko o sobie, ale jąkał się coraz bardziej i w końcu przestali go słuchać. Nowy Ajio był bezczelny, krzykliwy, kłócił się o byle co.
— Ależ ten Ajio się zmienił - mówili zmartwieni znajomi. -Poznać go nie można. Dawniej był taki dobry i wszyscy go lubili, a dzisiaj wytrzymać z nim nie sposób.
— Cóż chcecie! - odpowiadali drudzy. Garb mu wyrósł. Takie nieszczęścia bardzo ludzi zmieniają, nie można się dziwie.
Po czym rozmowa schodziła na wypadki różnych ludzi, którzy właśnie bardzo się odmieniali pod wpływem nieszczęść i c o-rób, a że każdy znał wiele takich wypadków, więc rychło zapominali o Ajio.
Jednocześnie, przez cały czas lekarze pracowali. Pracowali bardzo pilnie dzień i noc, ślęczeli i badali, aż w końcu po wielu miesiącach wymyślili lekarstwo na garb. Był to pewien proszek, który należało zażywać trzy razy dziennie i który powodował zanik garbu w ciągu kilku dni. Proszek był gorzki i bardzo niesmaczny, ale któż by tam na to zważał, kiedy szło o wyleczenie garbu. Lekarze wypróbowali swój środek na kilkunastu garbatych, takich ze zwyczajnymi garbami i stwierdzili, że na ogół działa bardzo dobrze. Ludzie pozbywali się garbów i bardzo byli zadowoleni z nowego leku.
Wreszcie lekarze postanowili zastosować swój wynalazek do choroby Ajio. Kiedy przyszli do niego, Ajio - ale nie ten prawdziwy, tylko ten drugi, ten garb - zaczął natychmiast głośno się skarżyć i krzyczeć, jak zwykle, że on już nie może tego znosić i że żąda, aby go natychmiast wyleczyć. Lekarze zaraz uspokoili go i powiedzieli, że właśnie wynaleźli świetny środek na garby. Pierwszy Ajio, ten prawdziwy, zaczął płakać cicho i mówić, że on przecież jest człowiekiem, a tamten drugi to tylko choroba; nikt jednak nie brał tego poważnie pod uwagę, bo drugi Ajio za-krzyczał go natychmiast i obrzucił wyzwiskami. Tylko mały synek Ajio płakał głośno i wołał, że to jest jego tatuś, a tamten jakiś obcy pan, ale nikt go nie słuchał, bo małe dzieci nie mają tyle rozumu, żeby lepiej od dorosłych odróżniać, co jest prawdziwe.
Tak więc lekarze, po krótkiej naradzie, dali swoje nowe proszki choremu, to znaczy dali je drugiemu Ajio, temu garbowi. Drugi Ajio łapczywie schwycił proszki i zaczął je jeść. Krzywił się, bo były gorzkie, i z tego powodu nawymyślał lekarzom, że powinni byli wymyślić słodkie proszki albo o smaku pomarańczowym.
I stało się tak, jak należało oczekiwać. Kiedy tylko drugi Ajio zaczął zażywać proszki, pierwszy Ajio zaczął się kurczyć i maleć, aż w końcu zmienił się w prawdziwy garb na plecach drugiego Ajio; ponieważ jednak proszki dalej działały i ten garb począł się zmniejszać, aż wreszcie drugi Ajio, ten, co najpierw był garbem, stanął zupełnie wyprostowany i zadowolony, nic nie mając na plecach. Pierwszy Ajio znikł zupełnie. Wszyscy lekarze i znajomi byli przekonani, że tym samym znikły wątpliwości; że skoro tamten Ajio zmienił się w garb, a w końcu znikł całkiem, to nie mógł być od początku czym innym, jak tylko garbem. I tylko mały synek Ajio płakał gorzko, że mu zabrali tatusia. Natomiast nowy Ajio bił go rzemieniem i wołał, że on jest jego ojcem i żeby mały nie odważał się gadać głupstw.
Po tej historii Ajio stał się sławnym człowiekiem, bo w końcu nie każdemu coś takiego się przydarza. Ludzie go nie lubili, bo był złośliwy i szkodził, komu mógł, ale jednocześnie bali się go, a to z tego samego powodu.
Ale Ajio nie poprzestał na tym, że zwyciężył w walce. Zaczął się zachowywać bardzo dziwnie. Kiedy spotykał znajomych, pytał ich ni stąd, ni zowąd: „Kiedy wreszcie pozbędziesz się swego garbu? Przecież teraz są takie doskonałe środki na leczenie garbu! Powinieneś zaraz pójść do lekarza!”
— Ależ ja wcale nie jestem garbaty — mówił ten lub ów znajomy, który to słyszał.
Ale Ajio wybuchał szyderczym śmiechem.
— Nie jesteś garbaty?! — wołał. — Tak ci się tylko zdaje! Jesteś garbaty i to jak jeszcze! Wszyscy są garbaci, rozumiesz?! Wszyscy! Tylko ja jeden, ja - tu uderzał się po bokach rękami - ja jeden nie mam garbu. Wszyscy ludzie są potwornie garbaci i tylko z głupoty nie chcą się leczyć.
Kiedy tak Ajio przemawiał po kolei do wszystkich ludzi w miasteczku, strach i groza padły na ludność. Wszyscy z przerażeniem oglądali się w lustrze, aby się upewnić, czy czasem nie rosną im garby, a choć widzieli, że garbów nie ma, to jednak nie mogli się uspokoić i po chwili znów zaglądali do lustra. Nikt w końcu nie był pewien, czy nie jest naprawdę garbaty. Zapanował powszechny strach. Ludzie unikali się wzajemnie, przemykali się chyłkiem pod ścianami i co chwila badali i sprawdzali na nowo, czy jednak nie są garbaci. Tylko Ajio chodził pewny siebie, dumny jak paw i bez przerwy powtarzał: „Wszyscy jesteście garbaci! Wszyscy macie potworne garby! Jakże możecie tego nie widzieć! Chyba jesteście ślepi!”
Po pewnym czasie Ajio stopniowo zmienił metodę. Zaczął mówić ludziom, że nie o to chodzi, że są po prostu garbaci, tak jak się rozumie zwyczajnie, ale że sami są po prostu garbami, że kiedyś wyrośli na plecach swoich sobowtórów, którym zdarzyło się to samo, co jemu kiedyś; on jednak pozbył się swego garbu dzięki cudownym proszkom, a inni tego nie zrobili, wskutek czego doprowadzili do tego, że garby ich zjadły. Teraz, poza nim jednym, chodzą po świecie same garby, a nie prawdziwi ludzie. „Jesteś garbem — syczał do każdego spotkanego człowieka — rozumiesz? Jesteś garbem, a nie żadnym człowiekiem! Udajesz człowieka, a naprawdę zjadłeś człowieka i sam, garbie, zostałeś, żeby mnie oszukiwać. Tylko ja jestem prawdziwym człowiekiem!”
Tak to powtarzał, tak krzyczał i syczał, tak wszystkim wmawiał, że są garbami, tak się puszył i tak głośno zapewniał, że on jeden jest prawdziwym człowiekiem, aż w końcu ludzie zaczęli wierzyć, że są garbami i że powinni natychmiast coś zrobić, żeby przywrócić do istnienia prawdziwych ludzi, bez garbów. Ludzie zaczęli się wstydzić i bardzo im było przykro, że popełnili taką niesprawiedliwość.
Wreszcie, coraz większa ilość mieszkańców zaczęła sobie myśleć, że skoro Ajio tak skutecznie pozbył się garbu, to może warto spróbować proszków, których on zażywał i może coś z tego wyjdzie. Wszyscy więc jęli masowo kupować sobie cudowne proszki i łykać je nawet w większych ilościach, niż to było potrzebne. Robili to nawet ci, którzy przedtem byli garbaci i właśnie pozbyli się garbów dzięki proszkom.
Ale ponieważ nikt z tych ludzi nie miał prawdziwego garbu, więc nie mógł też garbu stracić. Natomiast, o dziwo, natychmiast po pierwszym okresie zażywania proszków, wszyscy zauważyli z niepokojem, że dzieje się coś odwrotnego, niż miało się dziać: wszystkim mianowicie zaczęły wyrastać garby na plecach. Garby rosły i robiło się z nimi to samo, co działo się kiedyś w przypadku Ajio: garby jęły obrastać stopniowo w różne części ciała i coraz bardziej upodabniać się do ludzi, którzy je nosili na plecach. Okazało się mianowicie, że te same proszki, które likwidują garby garbatym, powodują wyrastanie garbów u prostych. Kiedy to ludzie spostrzegli, było już za późno. Wszystkim wyrosły na plecach garby-sobowtóry, które natychmiast, tak samo jak w przypadku Ajio, zaczęły głośno wrzeszczeć, że one są prawdziwymi ludźmi, a tamci garbami.
Ajio promieniał. Miał teraz pełno koleżków, takich samych jak on, chociaż jeszcze połączonych z dawnymi ludźmi-sobowtórami. Wszystkie garby były też pod tym względem podobne do Ajio, że wszystkie były kłótliwe, bezczelne, krzykliwe i wszystkie natychmiast chciały pozbyć się swoich garbów - to znaczy prawdziwych ludzi, których one ogłosiły za garby. Za to między sobą garby były w dobrych stosunkach i gdy się spotkały, razem szydziły bezlitośnie z ludzi, których jakoby nosiły na plecach jako własne garby.
Wreszcie garby oświadczyły, że dość mają tego, że nie chcą być więcej garbate i same zaczęły zażywać cudowne proszki.
W ten sposób w Lailonii powstało miasto garbów, w którym nie było jednak ani jednego garbatego. Dalsza historia tego miasta nie została opisana. O ile wiemy, istnieje dotychczas.
Mały synek Ajio, którego też chciano zmusić do zażywania proszków, żeby i jego zmienić w garb, nie dał się jednak. Uciekł z miasta, żeby nie zostać garbem, a kiedyś, jak dorośnie, wrócić do miasta i rozprawić się z garbami. Było mu jednak bardzo smutno.'
a moze oprocz zdawkowych komunikatow typu: przeczytalam/lem to-i-to, jestem na tak/nie zaserwujemy po sampelku, co oko ucieszy i moze do lektury calosci nakloni?