Rozdźwięki między Wielką Brytanią a pozostałymi krajami UE wciąż przybierają na sile, szczególnie jeśli chodzi o unijny budżet. Brytyjczycy grożą storpedowaniem projektu budżetu UE na najbliższe siedem lat.
Na szczycie UE w Brukseli 22 i 23 listopada zapadną decyzje ws. budżetu na lata 2014-2020. Tymczasem Brytyjczycy grożą, że zgłoszą weto, jeśli omawiany projekt nie będzie po ich myśli. Sztywne stanowisko wyspiarzy wywołuje oburzenie pozostałych członków UE i pogłębia podziały w jej łonie. Kanclerz Merkel wybrała się wczoraj do Londynu, aby osobiście przekonać się, czy w Brukseli będzie można liczyć na kompromisową ugodę – informuje portal Deutsche Welle.
Zamiast oficjalnej dyskusji przy stole obrad, Angela Merkel zdecydowała się na niemalże prywatną pogawędkę przy stoliku podczas kolacji w siedzibie premiera Davida Camerona przy Dowding Street 10 - twierdzi portal.
Obecnie Wielka Brytania bardziej niż kiedykolwiek przedtem dystansuje się od pozostałych państw członkowskich Unii. Do tego stopnia, że niektórzy widzą już w niej kandydata do jej opuszczenia. Nawet jeśli to przesada, stanowisko Wielkiej Brytanii podczas debaty budżetowej na najbliższym szczycie w Brukseli zostanie potraktowane jako wyznacznik przyszłej polityki Londynu wobec UE.
Na temat nowego, siedmioletniego budżetu UE, dyskutuje się od dawna i są to gorące dyskusje. Komisja Europejska domaga się 1,033 biliona euro, co oznacza wzrost o mniej więcej 5 proc. w porównaniu z obecnym budżetem. Cypryjski przewodniczący Rady UE uważa, że nowy budżet powinien być niższy o 50 mld euro. Niemcy, Szwecja i Francja są za większą redukcją i żądają obniżenia go o przynajmniej 100 miliardów.
David Cameron najchętniej zamroziłby unijny budżet na obecnym poziomie, co oznacza przeszło 200 mld euro mniej, niż chciałaby Komisja Europejska. Tymczasem większość posłów do Izby Gmin żąda jeszcze większych oszczędności. David Cameron jest więc naciskany ze wszystkich stron - pisze Deutsche Welle.
W tej sytuacji należy spodziewać się trudnych obrad w Brukseli. Eksperci zwracają przy tym uwagę, że państwa członkowskie UE wnoszą do jej budżetu zaledwie 1 procent PKB. Tymczasem ich własny budżet narodowy pochłania (średnio) od 40 do 50 procent PKB.
Zbliżający się szczyt budżetowy UE i antyunijne nastroje w Wielkiej Brytanii będą w Brukseli bardzo pilnie obserwowane. - Jeszcze do niedawna państwa członkowskie UE gotowe były zatrzymać Wielką Brytanię w UE za wszelką cenę, ale teraz doszły do wniosku, że to nie zdaje egzaminu. Do tej pory zawsze udawało się w końcu wypracować jakiś kompromis, ale dziś obie strony wydają się być zmęczone i zniechęcone, i przyjdzie pora, kiedy wreszcie trzeba będzie porozmawiać ze sobą bez ogródek - mówił dla portalu Marco Incerti z Instytutu "Ceps".
- Wielka Brytania powinna się zdecydować, czy rzeczywiście chce odgrywać konstruktywną rolę w Europie i angażować się na serio w sprawy europejskie, czy zamierza jedynie korzystać z udogodnień wspólnego rynku. W tym przypadku mogłaby pójść w ślady Norwegii, która, nie będąc formalnym członkiem UE, utrzymuje z nią ścisłą więź gospodarczą - zauważa deputowany do Parlamentu Europejskiego Marcus Ferber.
Guy Verhofstadt, były premier Belgii, obecnie przewodniczący grupy liberalnej w Parlamencie Europejskim, jest podobnego zdania: Unia ma z Wielką Brytanią fundamentalny problem, który polega na tym, że Brytyjczycy chcieliby należeć do Unii, ale nie chcą uczestniczyć aktywnie w niemal żadnej podejmowanej przez nią strategii. To tak, jak gdyby ktoś chciał być członkiem klubu golfowego, ale pod warunkiem, że nie będzie musiał grać w golfa.
Z kolei Charles Gilles z brukselskiego think tanku "Friends of Europe" nie wyklucza, że Wielka Brytania zdecyduje się wystąpić z UE w ciągu najbliższych pięciu lat. Prawdopodobieństwo takiego kroku ocenia na 50 procent.
Rozdźwięki między Wielką Brytanią a pozostałymi krajami UE wciąż przybierają na sile, szczególnie jeśli chodzi o unijny budżet. Brytyjczycy grożą storpedowaniem projektu budżetu UE na najbliższe siedem lat.
Na szczycie UE w Brukseli 22 i 23 listopada zapadną decyzje ws. budżetu na lata 2014-2020. Tymczasem Brytyjczycy grożą, że zgłoszą weto, jeśli omawiany projekt nie będzie po ich myśli. Sztywne stanowisko wyspiarzy wywołuje oburzenie pozostałych członków UE i pogłębia podziały w jej łonie. Kanclerz Merkel wybrała się wczoraj do Londynu, aby osobiście przekonać się, czy w Brukseli będzie można liczyć na kompromisową ugodę – informuje portal Deutsche Welle.
Zamiast oficjalnej dyskusji przy stole obrad, Angela Merkel zdecydowała się na niemalże prywatną pogawędkę przy stoliku podczas kolacji w siedzibie premiera Davida Camerona przy Dowding Street 10 - twierdzi portal.
Obecnie Wielka Brytania bardziej niż kiedykolwiek przedtem dystansuje się od pozostałych państw członkowskich Unii. Do tego stopnia, że niektórzy widzą już w niej kandydata do jej opuszczenia. Nawet jeśli to przesada, stanowisko Wielkiej Brytanii podczas debaty budżetowej na najbliższym szczycie w Brukseli zostanie potraktowane jako wyznacznik przyszłej polityki Londynu wobec UE.
Na temat nowego, siedmioletniego budżetu UE, dyskutuje się od dawna i są to gorące dyskusje. Komisja Europejska domaga się 1,033 biliona euro, co oznacza wzrost o mniej więcej 5 proc. w porównaniu z obecnym budżetem. Cypryjski przewodniczący Rady UE uważa, że nowy budżet powinien być niższy o 50 mld euro. Niemcy, Szwecja i Francja są za większą redukcją i żądają obniżenia go o przynajmniej 100 miliardów.
David Cameron najchętniej zamroziłby unijny budżet na obecnym poziomie, co oznacza przeszło 200 mld euro mniej, niż chciałaby Komisja Europejska. Tymczasem większość posłów do Izby Gmin żąda jeszcze większych oszczędności. David Cameron jest więc naciskany ze wszystkich stron - pisze Deutsche Welle.
W tej sytuacji należy spodziewać się trudnych obrad w Brukseli. Eksperci zwracają przy tym uwagę, że państwa członkowskie UE wnoszą do jej budżetu zaledwie 1 procent PKB. Tymczasem ich własny budżet narodowy pochłania (średnio) od 40 do 50 procent PKB.
Zbliżający się szczyt budżetowy UE i antyunijne nastroje w Wielkiej Brytanii będą w Brukseli bardzo pilnie obserwowane. - Jeszcze do niedawna państwa członkowskie UE gotowe były zatrzymać Wielką Brytanię w UE za wszelką cenę, ale teraz doszły do wniosku, że to nie zdaje egzaminu. Do tej pory zawsze udawało się w końcu wypracować jakiś kompromis, ale dziś obie strony wydają się być zmęczone i zniechęcone, i przyjdzie pora, kiedy wreszcie trzeba będzie porozmawiać ze sobą bez ogródek - mówił dla portalu Marco Incerti z Instytutu "Ceps".
- Wielka Brytania powinna się zdecydować, czy rzeczywiście chce odgrywać konstruktywną rolę w Europie i angażować się na serio w sprawy europejskie, czy zamierza jedynie korzystać z udogodnień wspólnego rynku. W tym przypadku mogłaby pójść w ślady Norwegii, która, nie będąc formalnym członkiem UE, utrzymuje z nią ścisłą więź gospodarczą - zauważa deputowany do Parlamentu Europejskiego Marcus Ferber.
Guy Verhofstadt, były premier Belgii, obecnie przewodniczący grupy liberalnej w Parlamencie Europejskim, jest podobnego zdania: Unia ma z Wielką Brytanią fundamentalny problem, który polega na tym, że Brytyjczycy chcieliby należeć do Unii, ale nie chcą uczestniczyć aktywnie w niemal żadnej podejmowanej przez nią strategii. To tak, jak gdyby ktoś chciał być członkiem klubu golfowego, ale pod warunkiem, że nie będzie musiał grać w golfa.
Z kolei Charles Gilles z brukselskiego think tanku "Friends of Europe" nie wyklucza, że Wielka Brytania zdecyduje się wystąpić z UE w ciągu najbliższych pięciu lat. Prawdopodobieństwo takiego kroku ocenia na 50 procent.
MM
Nasz Dziennik