Czasami jest tak, że wracasz do domu, a mąż zmęczony po pracy nie chce słuchać o tym, co dziecko robiło w ciągu dnia. I jedyna rzecz, o jakiej marzy to obiad i sen. A kobieta, która cały dzień spędza w domu chciałaby porozmawiać, poradzić się albo zwyczajnie ponarzekać. One są szczęściarami. Bo oprócz najbliższej rodziny mają swoje grono oddanych przyjaciółek, na które mogą liczyć w każdej sytuacji.
Fot. Christiana Ann VanMeter
Mówią o sobie "matki wariatki", bo mają tak szalone pomysły, że czasem same pukają się w głowę czy to ma szanse powodzenia. W grupie raźniej, weselej i bezpieczniej. A nie zawsze tak było.
Kasia
Śmieją się mówiąc, że tak naprawdę połączyła je depresja. Każda z nich przechodziła przez swoje piekło samotności w czterech ścianach, w obcym państwie i wśród ludzi, którzy mówili innym językiem. Niby zrozumiałym, ale ciągle innym.
– Kiedy decydujesz się na dziecko, myślisz, ze wszystko będzie pięknie, jak na zdjęciu w książce, że mąż będzie pomagał i razem będziecie wstawać w nocy do dziecka – mówi Kasia – A potem okazuje się, że tak naprawdę nie masz na kogo liczyć i o wszystko musisz walczyć sama.
Kasia przyjechała do Anglii jedenaście lat temu. Od początku ciężko pracowała na to, co ma dzisiaj: własny dom z ogródkiem, mąż z własną firmą i upragnione dziecko.
– Najtrudniej było zaraz po porodzie – mówi – To był szok, bo nagle zdałam sobie sprawę z tego, że nie zadzwonię do mamy czy do cioci, żeby przyszła posiedzieć z małym, bo ja muszę jechać do szpitala na zdjęcie szwów. I ta samotność w londyńskim tłumie była najgorsza.
Ania
Ania jest samotna podwójnie. Nie dość, że bez najbliższej rodziny, którą zostawiła w Polsce, to jakby tego było mało jest bez męża.
– Spełniło się nasze marzenie: mamy piękny, wymarzony dom i długo wyczekiwaną córeczkę. Ale życie pisze swoje scenariusze – mówi – Słyszy się o małżeństwach rozdzielonych przez Anglię, kiedy ojciec wyjechał, a matka została w Polsce. Ale mało kto wie, że my tutaj, w Londynie też mamy podobne problemy – opowiada.
- Mój mąż podpisał kontrakt w Irlandii, gdzie jest od wielu miesięcy. Ale ja nie mogłam się zdecydować, żeby pojechać za nim i zostałam sama w wielkim domu z małym dzieckiem. Na szczęście już niedługo wraca, bo dłużej chyba byśmy tego nie wytrzymali.
Szukały różnych sposobów na wyciszenie się i na zebranie sił. Niektóre chodziły na medytację, inne na siłownię. Jedno i drugie sprawdzało się tylko tymczasowo. Do pierwszych dołów psychicznych, kiedy człowiek nie ma ochoty wyjść z domu, a trzeba, bo dziecko potrzebuje być na świeżym powietrzu codziennie.
Magda i Sylwia
Magda pracowała od szesnastego roku życia.
– Dlaczego tak wcześnie? – uśmiecha się – Bo poprosiłam ojca, żeby kupił mi Martensy, ale kiedy zobaczył ile kosztują złapał się za głowę i oświadczył, że nie będzie płacił fortuny za buty robotnicze. Więc poszłam do pracy w weekendy i stałam się niezależna.
Skończyła studia w Polsce, pracowała w banku, a kiedy przyjechała do Londynu rozkochała w sobie Anglika, który już jej stąd nie wypuścił. – Dla mnie nasze spotkania są tym bardziej ważne, że mój syn może rozmawiać po polsku z rówieśnikami, bo w domu mówimy po angielsku. To jest dla niego jedyna okazja, żeby słuchać naszego języka i uczyć się.
Podobną sytuację ma Sylwia, której mąż również jest Anglikiem.
– Depresja i samotność, z tym kojarzą mi się początki mojego macierzyństwa w Londynie – mówi – Dzisiaj śmieję się z tego, bo mam z kim pogadać, bo otoczona jestem przyjaciółkami, na które można liczyć, ale wtedy nie było łatwo – wspomina.
- Człowiek żył w czterech ścianach, nie miał do kogo zagadać. A właśnie na początku, kiedy pojawia się dziecko i do tego często choruje potrzebne są rady doświadczonych matek. Ja nie miałam nikogo, kto mógł mi pomóc. Mój syn ma 17 miesięcy i do dzisiaj nie przesypia całej nocy. To naprawdę wykańcza – dodaje.
Po pomoc
Niektóre z nich szukały przyjaciółek na forach internetowych, gdzie próbowały znaleźć wsparcie, ale w życiu codziennym to się nie sprawdzało. Co innego szukać w internecie przepisu na syrop z cebuli, a co innego wyjść do parku z inną mamą.
– Wiedziałyśmy, że gdzieś jesteśmy, bo w końcu w Londynie jest mnóstwo Polaków, ale nie wiedziałyśmy, jak się odnaleźć – mówi Magdalena, matka dwójki maluchów – Zaszłam w ciążę osiem miesięcy po urodzeniu pierwszego dziecka. Ucieszyłam się, bo pomyślałam, że dwójkę lepiej się wychowuje niż jedynaka, ale nie miałam pojęcia, że początki będą takie ciężkie – mówi.
- No i we wszystkim trzeba liczyć tylko na siebie, bo cała rodzina została w Polsce. Dlatego takie przyjaźnie jak nasze są tutaj bardzo cenne. Jeśli którejś z nas wypadnie wizyta w szpitalu czy inne ważne sprawy, po prostu podrzucamy sobie dzieci na zmianę. Dla nas to jest bardzo wygodne, a dzieci wychowują się razem, w polskiej grupie. To takie nasze małe, nieformalne domowe przedszkole – śmieje się.
Poznały się tylko dlatego, że miały odwagę wyjść z domów i zajrzeć do lokalnych centrów dziecięcych Sure Start prowadzonych przez Council.
Początkowo spotykały się tam na zajęciach typu Play and Stay, gdzie matki uczestniczą w zajęciach razem z dziećmi, co pozwala porozmawiać i powymieniać się doświadczeniami. Kiedy, słysząc polską mowę, zaczęły dołączać do nich kolejne matki, postanowiły zorganizować pierwszy piknik w parku.
Tamtego dnia pogoda była wyśmienita. Usiadły w zacienionym miejscu na trawie i na kocu rozłożyły smakołyki. Każda mama przyniosła coś słodkiego i coś owocowego. Przyszło ponad trzynaście polskich matek.
Od tamtej pory zorganizowały kilkakrotnie wspólne wypady z dziećmi do muzeów i parków w różnych częściach Londynu. Razem pokonywały schody taszcząc wózki ze śpiącymi dziećmi na stacjach metra, które nie mają wind.
Czasem tak organizowały wyjazdy, żeby koniecznie jechać pociągiem, bo to w końcu wielka atrakcja dla dzieciaków. Co poniedziałek organizują domowe przedszkole przy kawie i ciastkach, co tydzień w innym domu, żeby nie było nudno. W dzień wybierają się na wspólne wycieczki z dziećmi, a wieczorami, raz na jakiś czas spotykają się w pubie lub idą do kina na babski film.
– Piknik już był, a co teraz macie w planie? – pytam jedną z mam. – Nasz cel na tegoroczne lato to całodzienny wyjazd z dzieciakami pociągiem nad morze. Tak daleko jeszcze nie byłyśmy razem. Oby tylko pogoda dopisała.
Komentarze 28
Ha ha ha.
"Przyszło ponad trzynaście polskich matek."
Tzn. 13 i pol tak? To pol, to rozumiem byl polski tatus?
Hmmmm skad ja to znam ,mysle ze takich kobiet jest tu wiele sama jestem jedna z nich:) Ale trzeba sie jakos trzymac i sie nie poddawac
mamusky_edenburg.co.uk
Piknik w parku i wycieczka nad morze, naprawde szalone pomysly maja :)
"matki wariatki" normalnie szlenstwo pelna para c: