Do góry

Wielka Brytania na podsłuchu

W czasach terroryzmu przyzwyczailiśmy się do tego, że utrata prywatności jest ceną za względne bezpieczeństwo. Problem w tym, że służby niemal z miesiąca na miesiąc wymyślają kolejne metody na zbieranie danych. Niektóre z nich szokują nawet byłych szpiegów. Czy musimy się pogodzić z tym, że wszystko, co napiszemy w sieci, będzie mogło zostać użyte przeciwko nam?

Mural artysty ulicznego Banksy’ego w proteście wobec wszechobecnej inwigilacji. Róg Hewlett Road, Cheltenham. Fot. Brian Robert Marshall CC BY-SA 2.0

„Smerfy” kojarzą się większości z nas z sympatyczną bajką o niebieskich stworzeniach, które zbierają smerfojagody i ciągle uciekają przed Gargamelem. Jednak pod koniec zeszłego roku okazało się, że “Smerfy” mają też zupełnie inne znaczenie. Przynajmniej dla brytyjskich służb specjalnych.

Jak ujawnił w wywiadzie dla BBC były analityk amerykańskiego wywiadu Edward Snowden, „Smerfy” to ostatnio ulubione narzędzie GCHQ (Government Communications Headquarters, czyli Centrala Łączności Rządowej) – brytyjskiego wywiadu elektronicznego. Agenci GCHQ potrafią naprawdę sporo – na przykład przejąć kontrolę nad czyimś telefonem, zamienić go w mikrofon lub po prostu zdalnie wyłączyć. Oczywiście bez wiedzy posiadacza telefonu. Nie wspominając już o bardziej banalnych rzeczach, takich jak śledzenie kogoś za pomocą jego aparatu.

Nikogo nie dziwi, że służby specjalne zyskują niespotykane wcześniej narzędzia do inwigilacji. W końcu zagrożenie terroryzmem ciągle rośnie, a galopujący postęp techniczny daje agentom coraz to nowe możliwości. Coraz częściej jednak opinia publiczna zadaje sobie pytanie, do czego to wszystko doprowadzi. Coraz częściej pojawiają się głosy, że niebawem może się spełnić mroczna wizja z opowiadania „Raport mniejszości” Philipa K. Dicka, w którym to można było zatrzymać podejrzanego jeszcze zanim popełni przestępstwo.

Służbom ciągle mało

Zasady działania „Smerfów” mogą zaskakiwać, ale to nie jedyne narzędzie brytyjskich służb, które szokuje wszystkich ceniących sobie prywatność.

W zeszłym roku magazyn internetowy „The Intercept” ujawnił, że GCHQ w ramach programu „Karma police” szpieguje od 2007 roku niemal każdego użytkownika internetu. Nazwa tego programu zresztą też nawiązuje do popkultury, a mianowicie do piosenki grupy Radiohead z 1997 roku. W jego ramach zbierane są “ciasteczka” użytkowników internetu i tworzone specjalne profile. Jeśli ktoś na przykład często odwiedzał strony, przeznaczone dla islamskich radykałów, jego profil był śledzony przez służby wyjątkowo uważnie.

W ramach „Karma police” działał też program infiltrowania e-maili za pomocą słów kluczowych. Nie wiadomo jaka jest dziś skala szpiegowania w ramach „Karma police”. Wiadomo, że w 2012 roku śledzono 50 miliardów internetowych sesji dziennie. Prawdopodobnie dziś GCHQ śledzi ich znacznie więcej.

Jednak brytyjskie i amerykańskie służby nie ustają w wysiłkach, by kontrolować swoje społeczeństwa jeszcze dokładniej i efektywniej. Nad czym pracują teraz? To oczywiście ścisła tajemnica. Ale od czasu do czasu media dowiadują się o najnowszych wynalazkach specsłużb.

Niedawno reporterzy Vice News odkryli, że londyńska policja wykorzystuje nader chętnie narzędzie nazywane IMSI Catcher. Pozwala ono na kontrolowanie tysięcy telefonów na określonym terytorium. Można dzięki niemu przechwytywać wiadomości, nagrywać rozmowy czy śledzić lokalizację telefonów. Urządzenie jest niewielkie, więc łatwo można je użyć chociażby przy dużych demonstracjach. Jednak dziennikarze Vice News odkryli, że takie nadajniki są też zamontowane przy… siedzibie brytyjskiego parlamentu. I to właśnie rosnąca potęga polityczna służb budzi coraz większe wątpliwości. Posłowie coraz częściej zadają pytania, czy nie należy mocniej kontrolować służb, których wpływ na życie ludzi rośnie.

Coraz więcej państw obawia się, że ich wywiady zostają daleko w tyle za brytyjsko-amerykańskim przymierzem wywiadowczym. I że ten sojusz pozwala sobie na coraz więcej, szpiegując nawet politycznych sojuszników. I jak się okazuje - obawy te nie są bezpodstawne.

Na początku lutego wyszło na jaw, że GCHQ wraz ze swoim amerykańskim odpowiednikiem, NSA (National Security Agency, czyli Agencja Bezpieczeństwa Krajowego), szpiegowały izraelski program rakietowy. Ale niewykluczone, że anglosaskie służby szpiegowały nawet biuro kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Niemieccy śledczy przyznali pod koniec ubiegłego roku, że odkryli bardzo zaawansowany sprzęt szpiegowski w laptopie bliskiego współpracownika Merkel. I dodali, że prawdopodobnie to sprawka NSA lub GCHQ.

Jeśli to się potwierdzi, nie będzie to sprawa zupełnie bez precedensu. W końcu już w 2013 roku Edward Snowden ujawnił, że NSA stale podsłuchuje rozmowy telefoniczne szefowej niemieckiego rządu. Jeśli jednak się potwierdzi, że szpiegowano i jej gabinet, skandal dyplomatyczny będzie pewnie jeszcze większy, niż trzy lata temu.

Inni sojusznicy wielokrotnie narzekali, że Amerykanie i Brytyjczycy nie dzielą się wystarczająco poufnymi informacjami. Byli tacy eksperci, którzy uważali, że gdyby brytyjskie służby lepiej kooperowały z francuskimi czy belgijskimi, można by uniknąć na przykład ostatnich zamachów w Paryżu.

Skutecznie szpiegowanie?

Szpiegowanie obywateli zawsze będzie budzić emocje. Jednak nawet najwięksi przeciwnicy inwigilacji przyznają, że amerykańskie i brytyjskie służby są skuteczne w łapaniu potencjalnych terrorystów – zwłaszcza na tle francuskich czy belgijskich.

W samej tylko Francji w zeszłym roku doszło do dwóch wielkich ataków terrorystycznych. W USA też się zdarzały, ale głównie organizowane przez tzw. samotne wilki, czyli ludzi bardzo luźno związanych z wielkimi siatkami terrorystycznymi. Takim przypadkiem była chociażby strzelanina w San Bernardino w Kalifornii. Natomiast wielkich, zorganizowanych ataków udało się w USA czy Wielkiej Brytanii w ostatnich latach uniknąć. A nie ma wątpliwości, że takie były planowane. Zresztą po wydarzeniach w Paryżu w listopadzie David Cameron mówił, że jego służbom udało się udaremnić siedem dużych ataków w ciągu zaledwie sześciu miesięcy.

GCHQ chce być modne

Wydaje się więc, że póki Wielką Brytanią rządzą konserwatyści, służby specjalne będą zyskiwały coraz to nowe metody do szpiegowania obywateli. Prawdopodobnie rząd będzie skłonny im ciągle zwiększać budżet, a w tajnych instytucjach będzie potrzebnych coraz więcej rąk do pracy. Zresztą po atakach w Paryżu Cameron zapewnił, że w służbach wywiadowczych, takich jak MI5, MI6 czy właśnie GCHQ, przybędzie niemal 2 tysiące nowych etatów. I tu zaczęły się problemy.

Tradycyjnie do służb trafiali zdolni absolwenci najbardziej prestiżowych uczelni, jak Oksford czy Cambridge. Dzisiaj jednak potrzeba zupełnie innych ludzi do pracy - komputerowych geniuszy, specjalistów od mediów społecznościowych czy po prostu zwyczajnych hakerów. To oni są w stanie opracować nowe metody szpiegowania i dobrze wykorzystywać zgromadzone dane. Od szpiegów w stylu Jamesa Bonda, niestety, znacznie skuteczniejsze są dzisiaj drony. Jednak młodzi specjaliści od komputerów wcale nie garną się do pracy dla rządu. Powodów jest wiele.

Po pierwsze, pieniądze, które oferują firmy technologiczne, są zwykle dużo lepsze od tych, które proponuje GCHQ. Po drugie, dla technologicznego światka praca dla rządowych służb jest czymś w rodzaju zdrady. Dla środowiska hakerskiego na całym świecie Edward Snowden jest bohaterem, a głównym wrogiem - amerykańska agencja NSA. Jest jeszcze jeden powód dla którego młodzi i zdolni ludzie omijają służby szerokim łukiem - to chęć rozgłosu. W końcu każdy młody informatyk chce być tak sławny, jak Mark Zuckerberg, twórca Facebooka. Tymczasem zatrudnienie się w rządowej agencji oznacza bycie w cieniu przez całe życie.

Mimo to, służby ciągle walczą o to, by zainteresować bystrych hakerów. Niedawno ruszyły z kampanią reklamową, w której zachwalały, że praca u nich to możliwość rozwiązywania najbardziej skomplikowanych problemów technologicznych. Nie byłoby w tym może nic specjalnie dziwnego, gdyby nie to, że reklamy były malowane sprayem do graffiti na chodnikach. Szczególnie dużo takich reklam pojawiło się w Shoreditch we wschodnim Londynie. To właśnie ten rejon uznawany jest za brytyjską Dolinę Krzemową - pracują tam młodzi programiści nad swoimi projektami internetowymi, a w kawiarniach przesiadują modni hipsterzy. I to właśnie o uznanie tych środowisk specsłużby muszą teraz mocno walczyć.

Firmy szpiegują jeszcze więcej?

Wizja rządu, kontrolującego bez przerwy swoich obywateli, niektórym przypomina opowiadania Philipa K. Dicka, a jeszcze innym - powieści Orwella. Ale wielu ekspertów podkreśla, że czasy, w których żyjemy, wymagają tak niestandardowych działań do władz. I porównują obecne podsłuchiwanie przez służby do zaostrzonych kontroli na lotniskach. Kilkanaście lat temu też wzbudzały one wielkie kontrowersje - i nadal są uważane za uciążliwe. Ale w końcu każdy się do nich przyzwyczaił i uznał, że tak po prostu musi być. Poza tym, nawet jeśli władza służb specjalnych jest dziś niezwykle duża, to ciągle pozostają one pod demokratyczną kontrolą.

Zdaniem wielu publicystów, na przykład Anne Applebaum, dużo bardziej niż szpiegowania przez służby, należy bać się inwigilacji przez prywatne firmy. W końcu nie jest tajemnicą, że spółki takie jak Google czy Facebook opierają swoje przychody właśnie na zbieraniu i analizowaniu danych o swoich użytkownikach. A popularne powiedzenie, że „Google zna cię lepiej, niż własna matka”, wcale nie musi być przesadą. I o ile zdarzają się medialne przecieki o tym, jak funkcjonują służby, to tak naprawdę mało kto dokładnie wie, w jaki sposób koncerny informatyczne zbierają dane. I do czego to może w przyszłości posłużyć. A to, że prywatne firmy mogą gromadzić wrażliwe dane, np. o stanie zdrowia czy upodobaniach seksualnych właściwie całej ludzkości, musi budzić niepokój. Z kolei kontrolowanie wielkich koncernów przez rządy jest niezwykle trudne. W końcu rząd brytyjski musiał niezwykle wiele wysiłku włożyć w to, by od Google odzyskać tak prozaiczną rzecz, jak zaległe podatki.

Wydaje się zatem, że musimy się przyzwyczaić do tego, że będziemy szpiegowani. Prawdopodobnie każda odwiedzona przez nas strona i każda nasza rozmowa telefoniczna będzie mogła zostać odtworzona przez służby. A jeśli, co jest mało prawdopodobne, przyszłe rządy będą chciały utemperować nieco zapędy służb specjalnych, to możemy być pewni, że korporacje i tak będą śledzić nasze wirtualne ślady. Tak czy inaczej - czasy prywatności już pewnie nie wrócą.

Komentarze 5

Stirlitz
Edinburgh
1 926
#109.03.2016, 12:04

Nic i tak nie przebije Facebooka, który zbiera i wysyła dane z twojej przeglądarki do USA, kiedy jesteś zalogowany do fejsa. Jeżeli oglądasz porno, robisz zakupy na aliexpress lub żalisz się na emito Mr. Zuckerberg wie dokładnie co robisz.
Wszystkie zdjęcia kiedykolwiek wrzucone na fb będą przechowywane nawet jeśli zamkniesz konto. BTW od momentu wrzucenia zdjęć na fb przestają one być twoją własnością, a stają się własnością mr Zukenberga, a ty masz tylko możliwość do ich wglądu.
Amerykanie za pomocą echelon szpiega nas od lat, posłuchuja nasze rozmowy telefonicznej i nikt nie robi z tego wielkiego halo.

Wszyscy posłuchuja wszystkich, chińczycy brytoli, brytole, Niemców, stany kogo się da, co w tym dziwnego?

Jak ktoś chce prywatności, to w 21wieku może o tym od razu zapomnieć, chyba że pozbędzie się komórki z kompa, internetu, a pocztę będzie wysyłał gołebiami

Zbychu_zPlebani
7 831
#209.03.2016, 14:43

w Polsce to podsluchuja kelnerzy. chociaz tak te podsluchy sa nic nie warte bo owczesni rzadzacy zabezpieczyli sie ustawa o nielegalnych dowodach. hehe

Profil nieaktywny
Konto usunięte
#311.03.2016, 15:12

Stirlitz sprawdz sobie uprawnienia aplikacji Skype lub GG a potem przeczytaj umowe :) Wszedzie to samo.

Stirlitz
Edinburgh
1 926
#414.03.2016, 18:15

3
Nie mam GG, a Skype to jednak cos zupełnie innego niż Facebook, ma inny zasięg i specyfikę działania.

Stirlitz
Edinburgh
1 926
#514.03.2016, 18:20

Ale zgadzam się że skala infiltracji, jest ogromna, a ludzie są zupełnie nieświadomi tego