Polacy harują tu ponad siły za ciut wyższą niż minimalna stawkę. Upał, mróz, stres, tempo. Kontuzje, wycieńczenie, ból. A teraz doszedł jeszcze strach. Ruszyły masowe zwolnienia. Każdy boi się o utratę swojego miejsca przy taśmie.
Zaczęło się od dyskusji w internecie. Temat brytyjskiej ubojni i przetwórni kurczaków podjęła forumowa Aga:
– Fabryka kurczaków. Przygnębiające miejsce. Bród, smród i źli ludzie. Większość pracowników to Polacy. Są także Litwini, Łotysze, Czesi i Słowacy. W dalszej kolejności miejscowi – pisze.
Tragicznie czy fantastycznie?
Aga: – Jeśli wytrzymasz trudy pracy, dasz radę przetrzymać traktowanie nadzorców, to i tak praca tam zostawi na tobie piętno.
Forumowy Typol odpowiada Adze: – Bzdura. Ja trafiłem do fabryki dosłownie z ulicy. Dostałem szansę rozwoju zawodowego i stabilizację finansową. Aga, z twojej wypowiedzi wynika, że nigdy w życiu nie doświadczyłaś naprawdę ciężkiej pracy.
Arek: – Byłem tam dawno temu i tylko na 4 godziny. Nie chcę znać tego miejsca ani tej pracy. Pierwszy dzień i dali mnie na zabijanie.
– O ile 3 lata temu zarzekałem się, że nigdy nie pójdę tam pracować tak teraz każdemu powiem, że ta fabryka drobiu wcale nie jest taka straszna – pisze dalej Typol.
Przeglądamy dokładniej fora internetowe. Szukamy większej ilości informacji.
Magda: – Ja jestem gorącą dziewczynką i mi nie przeszkadza niska temperatura, poza tym wcale nie jest tak zimno... A czy ja wiem czy tak śmierdzi? Trochę śmierdzi, ale bez przesady.
Mati: – Angielski? Właściwie to na co mi on? Jak coś się dzieje, to jest supervisorka, Polka. Zawsze pomoże. A na taśmie Brytyjczyk to unikat.
Killing na akord i kurczak na lunch
Postanowiliśmy sami sprawdzić, jak tam naprawdę jest. Jak wygląda codzienna praca w fabrykach drobiu?
Dotarliśmy do raportu rządowego HSE (Health and Safety Executive) oraz stowarzyszeń zrzeszających producentów mięsa.
W Wielkiej Brytanii jest ponad 3 tys. gospodarstw rolnych zajmujących się przetwórstwem samego tylko drobiu. Z tego około 30% to producenci na wielką skalę, mający możliwość przetworzenia 100 tys. ptaków. Do zakładów w Wielkiej Brytanii trafia około 800 milionów kurczaków rocznie. W samej Szkocji jest około 50 takich zakładów.
Fabryka, do której dotarliśmy, należy do jednego z największych producentów drobiu w UK, zatrudniającego w sumie 12,5 tys. pracowników.
O to jak wygląda praca w fabryce kurczaków zapytaliśmy zatrudnionych.
Paweł ma 25 lat. Przyjechał z Wrocławia. Opisuje typowy dzień w pracy.
Wstaje o godz. 4 nad ranem, żeby zdążyć na zakładowy autobus, który o godz. 4:50 zabiera pracowników do fabryki. – Zmiana zaczyna się o godz. 6. Trwa 12 godzin, w ciągu których jest 5 przerw. Średnio 800 osób na zmianie. W sumie w fabryce pracuje ponad tysiąc pracowników. Zdecydowana większość to Polacy – opowiada.
Z technicznego punktu widzenia "fabryka kurczaków" to proces obróbki drobiu odbywający się systemem taśmowym. A jak wygląda to w praktyce?
Pierwszy dział, na który trafiają jeszcze żywe kurczaki, to "Killing". Wokół ciemność i zapach piór setek ptaków. Trafiają do ciemni, żeby się uspokoiły. Tam też zawiesza się je na haki, głową w dół.
Taśmociąg z zawieszonymi kurami przesuwa się i zanurza w wodzie. Tutaj automat razi je prądem, by straciły przytomność. Poczym ostrze podcina im gardła, aby się wykrwawiły.
Niekiedy linia przesuwa się za szybko i kurczaki nie zanurzą się prawidłowo. Wtedy może się zdarzyć, że wyjadą z kąpieli na hakach nie do końca oszołomione, kiedy maszynowy nóż podcina im gardła.
Niektóre ptaki są z kolei za małe albo za duże, i nóż może im niewłaściwie podciąć gardło.
Wtedy własnoręcznie musi je zabić tzw. „killer” – pracownik ze specjalną „licencją na zabijanie”. Jego obowiązkiem jest upewnić się, że żadna kura nie wychodzi z „Killingu” żywa. Dziennie ogląda tysiące wykrwawiających się, dogorywających kurczaków. Ale to na szczęście nie jedyne jego zadanie. Po jakimś czasie zamienia się obowiązkami z kolejnym licencjonowanym „killerem” i idzie „odpocząć” na inne stanowisko.
Zabite kurczaki trafiają z kolei do wyparzarki. A potem do automatycznej skubarki - to tzw. dział „KP”. W niektórych miejscach jest tu tak gorąco, że spoceni pracownicy są zlepieni ze swoimi podkoszulkami.
Do tego wokół unosi się wszędzie odór wnętrzności, które wysysa się maszynowo na tzw. „EV”. Nie zawsze dokładnie, więc pracownicy muszą je często ponownie patroszyć.
Oczyszczone trafiają na „Hot Truss” (Dział Wiązania Kurczaków). A następnie do chłodni na ok. 3 godziny.
Te z defektami (np. połamanymi skrzydłami) oraz część "dobrych" kurczaków idzie na dział "Cuts". Tu wykrawa się i porcjuje dobre mięso: nóżki, udka, skrzydełka, stópki itd.
Normy na "obrobienie kurczaków" (wszelkie czynności od chwili zabicia do zapakowania na tackę) są wysokie. Na przykład na "Hot Trussie" norma zakłada związanie nóżek 7–8 kurczakom na minutę przed założeniem na hak.
– Wyobraź sobie ból w nadgarstkach po ciągłym unoszeniu takich kur – mówi Paweł.
Z fabryki ciężarówki wywożą średnio 800 tys. kurczaków tygodniowo. Niedziele są wolne.
– I wtedy co? Kurczaczek w domu na obiad? – pytam zaczepnie.
– Po tym, jak przez cały dzień wyciągałaś przez odbyt wnętrzności, to to jest raczej ostatnia rzecz, na jaką masz ochotę – kręci głową Paweł.
– A co oferują w fabrycznej kantynie?
– No jasne, że kurczaki! – śmieje się. – Z naszej fabryki, oczywiście... Ok, są też inne opcje, tj. steki, frytki, kanapki, itp. Ja nigdy nie jem fabrycznych kurczaków. Domyśl się dlaczego!
Równi i równiejsi
Weekendy mężczyźni często zapijają piwem lub wódką. By oderwać się od monotonii i zapomnieć.
Dziewczyny odwiedzają się by porozmawiać i pożalić. Okazuje się, że oprócz ciężkiej i nierównomiernej pracy pojawiają się jeszcze kolejne problemy. Chodzi o atmosferę w zakładzie.
– Nie jest to praca biurowa i każdy o tym wie decydując się na nią – mówi 20-letnia Joasia z Mazur, która dorabia w fabryce na studia. – I trzeba liczyć się z warunkami panującymi tutaj. I oczywiście z ewentualnymi konsekwencjami zdrowotnymi.
– Natomiast nie pojmuję, po co jest ta nerwowa atmosfera? Oszczędzanie na pracownikach czy nierówne traktowanie – denerwuje się. – Są wśród nas osoby uprzywilejowane, jak na przykład bliscy i rodzina tych "w zielonych kaskach" (superviserów). Dla nich minutowa norma obrabiania kurczaków jest niższa niż dla reszty.
Dodatkowym problemem okazuje się pośrednictwo pracy. Wielu Polaków trafia tu przez agencję rekrutacyjną i to ona decyduje, kiedy jest praca, a kiedy jej nie ma.
– Nigdy do końca nie wiadomo, kiedy będziesz pracować. Pewne jest tylko, że masz być dyspozycyjny od poniedziałku do soboty – tłumaczy Joasia. – Tutaj normą jest, że pracownicy dostają o świcie telefon z wiadomością, że mają 45 minut na to, żeby wstać, ubrać się, zjeść, przygotować do pracy i dojść na przystanek, na którym jest zbiórka.
Poprzedniego dnia czekają do późnego wieczoru (ok. godz. 21) na telefon. Ale to, że nikt do nich nie zadzwonił, nie znaczy, że mogą zaplanować następny dzień. Agent pośrednictwa może zadzwonić do nich np. o godz. 8 rano następnego dnia.
– Nie możesz im w żaden sposób wytłumaczyć, że masz zaplanowane naprawdę ważne sprawy, jak wynajęcie mieszkania, dentysta czy wywiadówka dziecka w szkole – dodaje Ryszard. – Trzy absencje i wylatujesz z agencji. I po pracy.
Agent pośrednictwa: – Taka jest umowa i trzeba jej przestrzegać. My sami w ostatniej chwili dostajemy informację, że potrzeba będzie danego dnia więcej rąk do pracy. I musimy zapewnić załogę, bo takie jest nasze zadanie jako agencji. Jeśli ktoś ma pilne sprawy do załatwienia, może to wcześniej zgłosić i my to respektujemy. Tyle, że robotnicy o to nie dbają, spraw nie zgłaszają, a potem mają pretensje.
Okazuje się natomiast, że praca poprzez agencję ma pewien atut: z czasem można od niej odejść i zacząć pracować bezpośrednio w firmie. A w konsekwencji więcej zarabiać i ułożyć przez to sprawy rodzinne.
Ryszard: – Dostałem najpierw pracę przez agencję. A potem na kontrakt. Dodatkowo w wolne dni dorabiałem jako ochroniarz. I tak przez ponad rok – opowiada. – A potem ściągnąłem tu rodzinę. Nie chciałem, żeby moje dzieci wychowywały się bez ojca, ani żeby rozleciał mi się związek. Pracując przez agencję trzeba zacisnąć zęby. To potem procentuje – mówi zadowolony.
Teraz widmo masowych zwolnień
Ciężka praca i codzienne stresy to nie jedyny powód zmartwienia Polaków. Teraz dosięga ich kolejny problem. Mogą utracić swoje miejsce przy taśmie, które tak często przeklinają.
Kilka tygodni temu przetwórnia zapowiedziała masowe zwolnienia. To wywołało popłoch wśród pracowników. – Oznacza to niepewność jutra dla setek rodzin – alarmował jeden z brytyjskich polityków.
Ale zarząd fabryki jest nieugięty. Już rozpoczął rozmowy z pracownikami.
– W fabryce nie mówi się o niczym innym. Atmosfera jest nie do zniesienia. Każdy boi się, że zostanie zaproszony do biura "na rozmowę." – mówi 48-letni Janusz, który pracuje tu od dwóch lat. – Przykręcili śrubę i teraz my boimy się, że wyrzucą nas za jakąś bzdurę. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że trzymasz się tej pracy, bo ciężko dostać coś innego.
Janusz ma szczęście, że pracuje dłużej. Ci, którzy pracują tu ledwie kilka miesięcy, od razu "idą pod nóż", jak to się mówi w tutejszej, fabrycznej gwarze. A ci, którzy kiedykolwiek podpadli lub dostali ostrzeżenia, mogą dziś być pewni zwolnienia.
I tak jest lepiej niż w Polsce
Dlaczego Polacy tak kurczowo trzymają się tak ciężkiej pracy? Dlaczego nie rzucą tego i nie wrócą do kraju?
Ryszard: – Pracuję, bo muszę. Wiele czynników wpłynęło na to, że tu przyjechałem. Przede wszystkim brak perspektyw w Polsce. Musiałem zamknąć tam działalność gospodarczą bo kryzys. Żona też bez pracy, a na utrzymaniu 2 dzieci. Mój brat był tu już od pół roku i mnie ściągnął.
– Nigdzie nie jest łatwo. Ale tu, w Wielkiej Brytanii, żyje się lżej – tłumaczy Janusz. – Nawet przy stawce minimalnej stać cię na spokojne utrzymanie siebie i rodziny: rachunki, jedzenie, zakupy, wakacje. A gdzie w Polsce marzyć o czymś takim przy pracy za niemal minimalną stawkę?
– W Polsce wypruwasz sobie żyły. Opłacisz mieszkanie, kupisz jedzenie i nic ci nie zostaje. W kieszeń sobie schowaj jakieś sentymenty o ojczyźnie – denerwuje się Janusz. - Żyj tam, gdzie możesz żyć godnie. Nawet jeśli praca tutaj w fabryce jest ciężka, to w Polsce nie stanie się ona przecież łatwiejsza. No więc jest wybór: ta sama praca tutaj czy w fabryce w Polsce? No, tutaj!
Joasia: – W Polsce mogłabym pomarzyć o studiowaniu i jednoczesnym pracowaniu pozwalającym na spokojne utrzymanie się. Mogłoby nie starczyć nawet na wynajęcie pokoiku, a co dopiero na jedzenie, ciuchy, kosmetyki, wyjście, czy planowanie przyszłości. W Polsce byłabym na utrzymaniu rodziców. A ich nie byłoby stać na opłacanie mi studiów.
Na koniec podlicza: – Tutaj robiąc 2–3 nocki w tygodniu stać mnie na to wszystko. Mogę żyć normalnie. A do tego raz w roku wyjechać na wakacje. Do ciepłych krajów.
***
Imiona bohaterów artykułu zostały zmienione.
Komentarze 233
O kim to?? nie znam nikogo takiego
A ja mam pytanie do kogoś z branży kurczanej
Dlaczego nie ma szyjek?
Zamiast szyjki wisi 15 centymetrowy kawalek skory jak flak jak pędzel jakiś
A tez robisz w tej fabryce?
I jesli mozna to przynajmniej w co dziesiatej kurze nie wycinajcie watrobki , ja tak lubie z cebulka...a w sklepach to juz pusto w dupach maja te kurczaczki...dzieki.
Współczuję im pracowania w takich warunkach.